(For English scroll down)
Stając się rodzicem, nasze serce przestaje bić tylko w naszym ciele. Jego cząstka już na zawsze będzie biła w małym człowieku, którego powitaliśmy na świecie. Moje serce zamarło, gdy Piotruś dostał dreszczy, przestał oddychać, jego wargi posiniały, był nieprzytomny. Usta szczelnie zaciśnięte nie dały się otworzyć gdy miałam wykonywać sztuczne oddychanie, w kąciku pojawiła się pianka. Myślałam, że straciliśmy go na zawsze.
Choć przychodzi mi to z wielkim trudem, muszę napisać ten post aby przestrzec innych rodziców. Udostępnijcie proszę ten post. Może po jego lekturze, ktoś zareaguje wcześniej i uda się uniknąć przeżyć podobnych do tego, czego my doświadczyliśmy.
Był piątek, planowaliśmy weekend. Piotruś bawił się i szalał od rana. Dzień jak co dzień, zakupy, spacer. Około 11 wydało mi się, że Piotruś jest trochę spokojniejszy niż zwykle, zmierzyłam temperaturę. Termometr elektroniczny pokazał 38.5, zbagatelizowałam to. Poza wskazaniem na termometrze nie było innych objawów. Synek był wesoły, oglądał bajki bawiąc się w baseniku z piłkami, zjadł obiadek. Położyłam go na drzemkę, myśląc, że jego silny organizm zwalczy temperaturę. Obudził się po 40 minutach, zmierzyłam temperaturę, ponownie 38.4 . Usiedliśmy w fotelu, chciałam poczekać chwilkę, myśląc, że może mały przegrzał się w łóżeczku. To był mój największy błąd, którego już nigdy nie popełnię. Po paru minutach Piotruś dostał bardzo delikatnych drgawek, zaniepokojona wstałam, chciałam podać lek, coś zrobić. Synek był już nieprzytomny, leciał mi z rąk. Zaczęłam do niego mówić, poklepywać go, żeby odzyskał przytomność. Sytuacja pogarszała się z sekundy na sekundę. Słyszałam jak próbuje złapać oddech, potem przestał walczyć, dolna warga zaczęła sinieć. Zadzwoniłam pod 112. Stres był tak ogromny, że przez chwilę nie wiedziałam pod jakim numerem mieszkamy. Widziałam własne dziecko, leżące, nie oddychające, dolna warga robiła się coraz ciemniejsza, w kąciku ust pojawiła się pianka. Dyspozytorka krzyczała na mnie z telefonu, wezwała karetkę i instruowała co mam robić. Spanikowana wykonywałam jej polecenia. Przełożyłam Piotrusia przez kolano głową w dół, uderzyłam 2 razy mocno między łopatki, następnie położyłam na płasko, odciągnęłam główkę do tyłu i zaczęłam robić sztuczne oddychanie. Głos w telefonie, którego chyba nigdy nie zapomnę, pytał ,czy mogę otworzyć usta dziecka. Były tak zaciśnięte, że nie dałam rady. Miałam robić wdechy przez jego nosek, „tylko nie za silne, żeby nie rozerwać płuc dziecka” – mówiła. Zrobiłam 3 wdechy. Dyspozytorka pyta czy zrobiłam już 5. Mówi, proszę robić dalej, do pięciu. Po tych słowach, między czwartym a piątym wdechem Piotruś złapał oddech, poruszył nóżką. Jeszcze chwilę sprawdzałam czy oddycha. Przeniosłam Piotrusia na stół, zaczęłam robić zimne okłady zgodnie z zaleceniami dyspozytorki. Cały czas był nieprzytomny. Dyspozytorka uspokajała mnie, że karetka jest już blisko, że nie rozłączy się dopóki ratownicy nie będą u nas. Chwilę później usłyszałam sygnał karetki, lekarz wbiegł do domu. Ratownicy zerwali koszulkę Piotrusia, zaczęli podłączać aparaturę. Synek był cały czas nieprzytomny. Prosili mnie abym przyniosła pampersa, potem kocyk, potem czapeczkę. Latałam jak szalona po każdą rzecz (teraz myślę, że wysyłali mnie celowo, żebym nie przeszkadzała im w ratowaniu małego). W pewnym momencie zaczęli mnie uspokajać, że stan jest stabilny, saturacja powyżej 90%, serce bije. Poprosili o czopek przeciwgorączkowy i żebym zapakowała najpotrzebniejsze rzeczy dziecka bo jedziemy do szpitala.
Gdy tylko ratownicy weszli do mieszkania zadzwoniłam do męża, żeby jak najszybciej przyjechał do domu. Zapłakana, spanikowana, nie byłam w stanie wydusić słowa. Chciałam mu powiedzieć co się stało, a przez łzy wydusiłam tylko że Piotruś nie żył. Że ma przyjechać jak najszybciej. Pięć minut później, z karetki zadzwoniłam drugi raz, powiedzieć gdzie jedziemy, i że stan Piotrusia jest stabilny. Te pięć minut, które dzieliły nasze „rozmowy” były najgorszymi i najdłuższymi minutami w życiu męża.
W karetce, gdy pędziliśmy na sygnale do szpitala, a ja trzymałam na rękach dalej nieprzytomnego Piotrusia, przeszło mi przez głowę, że może już zawsze będzie „warzywem”. Rozpłakałam się tak strasznie, że cały personel zaczął mnie pocieszać, że stan jest dobry, że jedziemy na sygnale dlatego, że są korki. Ja mamrotałam, że Piotruś jest nieprzytomny, że nie oddychał, może już się nie wybudzi. Wtedy dowiedziałam się, że to działanie leków, które podali ratownicy i że wszystko będzie dobrze, że moja reakcja uratowała mu życie a to jak szybko udzielono pomocy i przywrócono oddech sprawiło, że sytuacja najprawdopodobniej nie będzie miała wpływu na jego dalszy rozwój.
Uspokoiłam się, chociaż nogi miałam tak miękkie, że z trudem wysiadłam z karetki. Przez okno widziałam męża, który już na nas czekał. Wchodząc do szpitala Piotruś zaczął się wybudzać i płakać. Nikt nie wie jak cudownym dźwiękiem jest płacz dziecka, które odzyskuje przytomność. W tej chwili Piotruś dla nas urodził się na nowo.
Zostaliśmy przyjęci do szpitala, gdzie spędziliśmy 3 dni. Dwie doby Piotruś gorączkował. Wykonano szereg badań. Wykazały jedynie infekcję wirusową. Czekaliśmy na jej rozwój. Synek miał lekko zaczerwienione gardło, stąd diagnoza – wirusowe zapalenie górnych dróg oddechowych, które spowodowało gorączkę, a gorączka była przyczyną „dreszczy gorączkowych prostych”. Lekarz prowadzący poinformował nas, że taki atak może się powtórzyć w przyszłości do ok 6 roku życia. Drgawki gorączkowe stwierdza się, gdy dochodzi do utraty przytomności przy temperaturze. Same „drgawki” nie muszą występować – przy tym ataku były ledwo wyczuwalne. Dlaczego doszło do bezdechu? Na 100% nie wiadomo. Prawdopodobnie synek zakrztusił się własną śliną. Niewiadomych jest więcej. Dlaczego organizm Piotrusia zareagował tak na temperaturę w granicach 38.5 stopnia? Również nie wiemy. Przyczyną może być tempo wzrostu Piotrusia. Układ nerwowy nie rozwija się aż tak szybko jak pozostałe. Mieliśmy analogiczny problem z niedojrzałym układem pokarmowym przez pierwszy rok życia Piotrusia. Ja zastanawiam się, czy na sytuację nie miało wpływu szczepienie. Dokładnie tydzień wcześniej Piotruś dostał ostatnią dawkę Prevenaru – szczepionki przeciwko pneumokokom. W szpitalu wykluczono zależność.
Jedno wiem na pewno. Temperatury, nawet tej w graniach 38 stopni nie można bagatelizować. Od podania leku przeciwgorączkowego jeszcze nikomu nic złego się nie stało, a jego brak może być tragiczny w skutkach. Uważam, że należy walczyć z teoriami ” do 38.5 stopnia organizm broni się sam”, „dzieci gorączkują wyżej niż dorośli i to nic strasznego” – to drugie zdanie usłyszałam w szpitalu, gdy Piotruś miał 8 miesięcy i złapał wirus trzydniówki. Temperatura jest niebezpieczna i należy ją zbijać.
U nas okazała się prawie zabójcza. Nie chcę myśleć co mogło się stać, gdyby Piotruś stracił przytomność w łóżeczku a nie u mnie na rękach, gdybym nie zareagowała tak szybko, gdyby karetka przyjechała później…
Zdrowie jest najcenniejszym co mamy. Niestety często o tym zapominamy. Po ostatnich wydarzeniach jeszcze bardziej doceniam każdy dzień. Życie jest pięknym darem. Chciałam podzielić się z Wami kilkoma zdjeciami zrobionymi dwa dni przez tym zdarzeniem.
Someone once said that when we become a parent a part of our hart starts biting in that tiny body that we just welcomed on the world. My heart stopped for a moment when Peter got febrile convulsions, stopped breathing, he was unconscious. His mouth was closed so tight, I could not open it for artificial breathing, his lower lip got purple, a foam appeared in the corner of his mouth. I thought that he just died.
Although it comes with great difficulty, I have to write this post to warn other parents. Please share the post. Maybe it will help to save other parents from similar experience.
It was Friday, we were planning a weekend. Peter was playing and raging in the morning. Day as every day, we did the shopping, went for a walk. About 11 o’clock it seemed to me that Peter was a little calmer than usual, I measured his temperature. The electronic thermometer showed 38.5, I ignored it. Apart from the temperature on the thermometer there were no other symptoms. He was cheerful, watched cartoons playing in the dry pool full of balls, he had appetite and ate lunch. I put him to sleep for his regular nap, thinking that his strong body will fight the temperature. Peter woke up after 40 minutes, I measured the temperature, again 38.4. We sat in an armchair, I wanted to wait a minute thinking that maybe he got overheated in the crib. This was my biggest mistake I would never make again. After a few minutes, Peter got very delicate convulsions, I stood up, wanted to check him, give the medicine, do something. He was already unconscious, falling from my hands. I shouted at him, shaked and patted him to get his conscious back. The situation worsened from second to second. I heard him try to catch a breath, then he stopped fighting, his lower lip started to get purple. I called at 112. The stress was so huge that I forgot for a moment our house number. I saw my dearest baby, lying, not breathing, the bottom lip getting darker, at the corner of his mouth appeared a foam. The dispatcher shouted at me from the phone, called an ambulance and told me what to do. I was doing all she command. I hang Peter over my knee with his head down, hit him twice between his shoulders, then lay him flat, pulled his head back and started the artificial breathing. The voice in the phone, which I will never forget, asked me if I could open his mouth. I couldn’t. She instructed me to make the breaths through his nose, „just not too strong, not to tear the baby’s lungs,” she said. I did 3 breaths. The dispatcher asked if I have already done 5. She said, please continue, until you did five. After these words, between the fourth and fifth breaths Peter caught his breath and moved his foot. I’ve been checking on his breathing for a while. Then I moved Peter on the table, I began to make cold compresses according to dispatcher recommendations. He was unconscious all the time. The dispatcher calmed me down that the ambulance is close and that she will stay on the line with me until the help is here. A moment later I heard an ambulance, the doctor ran into the house. Rescuers teared off Peter’s shirt, began to connect some machines to his body. The baby was still unconscious. They asked me to bring a diaper, then a blanket, then a bonnet. I was running like crazy to get everything they asked for (now I think they sent me away so I did not disturb them). At one point they began to reassure me that Peters condition is stable, saturation above 90%, the heart beats. They asked for an antipyretic suppository and instructed me to packed the baby’s most needed stuff because we were going to the hospital.
As soon as the rescuers entered the apartment, I called my husband to come home as soon as possible. Tearful, panicked, I was not able to say a word. I wanted to tell him what had happened, but I only managed to say that Peter was dead. That he need to get back home as soon as possible. Five minutes later, I called him once again from the ambulance to say where we are going, and that Peter’s condition is stable. The few minutes between theses two calls were the worst and longest minutes in my husband’s life.
In the ambulance, when we were speeding on the signal to the hospital and I was holding Peter on my hands, still unconscious thoughts came up on my mind that he may never woke up, or that his brain was damaged when he didn’t breath. I cried so terribly that all the staff began to cheer me up, they told me that his condition was good, that we were going on signal because there was a lot of traffic. I mumbled that Peter is unconscious that for so long, that he was not breathing, maybe he would not wake up. Then I learned that he was sleeping after the medication that the rescuers gave him, and that everything would be fine, that my reaction saved his life. The most importat was how quickly he was helped and his breathing restored, that the situation would most likely have no effect on his future development.
I calmed myself, although my legs were so soft that I could barely get out of the ambulance. Through the window I saw my husband waiting for us. While entering the hospital, Peter began to wake up and cry. Nobody knows how wonderful the sound of a crying baby is when few minutes before you thought that you lost him. At this moment, for us, Peter was born again.
We spent 3 days at the hospital. Two days Peter was fighting a high temperature. A number of tests were carried out. The only result that came up was that he has a viral infection. We were waiting for the infection to develop but nothing happened. He had a slightly flushed throat, hence the diagnosis – upper respiratory tract viral infection that caused the fever, and fever was the cause of „febrile convulsions”. The doctor advised us that such an attack could be repeated in the future until Peter reach about 6 years. Febrile convulsions are reported when unconsciousness occurs with a temperature. The „convulsions” do not have to occur – with this attack they were barely perceptible. Why did he stopped breathing? We don’t know for sure. Probably Peter choked with his own saliva. Why did his strong body reacted so to a temperature of 38.5 degrees? We also do not know. It may be caused because he grows very fat and the nervous system does not develop as fast as the rest of his body. We had the same problem with the immature digestive system during Peter’s first year of life. I wonder if the situation was not influenced by the vaccination. Exactly a week before, Peter was given the last dose of Prevenar – a pneumococcal vaccine. In the hospital, the dependency was excluded.
One thing I know for sure. Temperatures, even in the 38 degrees, can not be underestimated. The antipathetic drug has not yet made any harm to anybody, but its absence can be tragic in effect. I think it is important to fight theories like „up to 38.5 degrees your body fight so don’t give any medicine,” „children get higher temperature than adults and it is not nothing bad” – the second statement I heard in the hospital when Peter was eight months old and caught a three-day virus. The temperature is dangerous and if it appear, it must be dropped.
It was almost deadly in us. I do not want to think what could have happened if Peter had fallen unconscious in his crib and not in my arms, or if I had not reacted so soon, if the ambulance came later …
Health is the most precious thing we have. Unfortunately, we often forget about it. And since we are enjoying life even more after what happened I have a few beautiful pictures to share with you.
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.